Wczoraj wieczorem odszedł wielki przyjaciel zwierząt.
Miłośnik i opiekun bezdomnych kotów, których los stawiał często ponad własne potrzeby.
Mamy wrażenie, że Bogdana znamy od zawsze.
Kiedy powstawała fundacja, Bogdan przecież już w niej był.
Zawsze obecny i zawsze gotowy do działania – przy remontach, przy sprzątaniu, przy organizacji kiermaszy. Najbardziej cieszyły go wizyty „U Kocimiaków” – jeszcze na starej kociarni na ul. Chocimskiej. Zabawa i kontakt z kotami połączona z rozmowami z wolontariuszami i gośćmi kociarni to było to, co dawało radość nie tylko jemu, ale też nam wszystkim. To były długie godziny opowieści, wspomnień, snucia planów, pomysłów na przyszłość. Z nowej, lepszej i ładniejszej kociarni nikt nie cieszył się bardziej niż on.
Nic nie radowało go bardziej niż kolejny, uratowany i już bezpieczny kot. Sam wielokrotnie dwoił się i troił, by napotkane na jego drodze zwierzęta właśnie taki spotkał los. Jego cat-catering był znany wielu krakowskim kotom z przeróżnych dzielnic.
Kiedy zaczął podupadać na zdrowiu, przestał tak mocno angażować się w pomoc fizyczną dla fundacji, ale nie opuścił żadnego kiermaszu w radiu, nie ominął żadnego posta, przeżywał razem z nami chwile radości i smutku, i zawsze wspierał na duchu, kiedy czasami mieliśmy wszystkiego dość.
Nie sposób zliczyć, ile razy wspólnie płakaliśmy, a ile razy śmialiśmy się do łez.
Bo Bogdan był przecież z nami od zawsze.
I na zawsze pozostanie w naszych sercach i wspomnieniach.
Pozostaje w nas nadzieja, że bez problemu znalazł i przeszedł przez Tęczowy Most, by opiekować się wszystkimi naszymi kotami, które trafiły tam przed nim. Wreszcie ktoś odpowiednio je podrapie za uszkami, pobawi się wędką z piórkiem i wreszcie będą miały u kogo do woli spać na kolanach.
Zostały nam po nim cudowne wspomnienia i wielkie wyrwy w sercach.
Wczoraj wieczorem odszedł wielki przyjaciel zwierząt. I nasz.