Mauritius trafił do nas wraz z mamą i czwórką rodzeństwa końcem maja. Historia jakich wiele – niedzielne upalne popołudnie, dzwoni telefon – u pana w ogrodzie okociła się kotka, ponad 30 stopni na termometrze, a szóstka malców leży na gołej ziemi w pełnym słońcu, jeden chyba nie żyje… Decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy. Na podkrakowskiej wsi naszym oczom ukazuje się zabiedzona młodziutka kocia mama i kłębek jej maleńkich i chudziutkich dzieciaków leżących w miejscu gdzie je urodziła. Jeden z maluszków faktycznie nie żyje, ale reszta tak, więc zgarniamy całe towarzystwo i jedziemy do fundacyjnego szpitalika. Po dwóch tygodniach kocia mama (która tak naprawdę sama jest jeszcze kocim dzieckiem…) wraz z maluchami przeprowadza się do domu tymczasowego, gdzie przebywają razem aż do teraz.
Mauritius (w domu tymczasowym zwany Maurycym) jest chyba najbardziej wycofany z całego rodzeństwa. Zdecydowanie woli towarzystwo kocie od ludzkiego, wzięty na kolana czy pogłaskany poddaje się pieszczocie, ale tak naprawdę zerka tylko kiedy i którędy uciec do swoich kocich zajęć, raczej nie wyrośnie więc z niego przytulak. Chętnie bawi się z rodzeństwem i innymi kociakami, choć najbardziej uwielbia spać przytulony do mamy lub jednej z sióstr. W związku z tym chcemy wyadoptować go w dwupaku z innym kociakiem lub ewentualnie jako towarzystwo do innego młodego kota.
Mauritius potrafi trochę pogrymasić przy miseczce – ostatecznie zjada zarówno mokrą, jak i suchą karmę, ale potrafi trochę pokręcić nosem i czasem trzeba go przypilnować, żeby zjadł tyle ile powinien. Z kuwetki korzysta bez żadnych problemów.
Odrobaczenie: tak
Szczepienie: tak